„Samotność, to taka straszna trwoga…”
Dziś będzie o
samotności w nerwicy. Bo nawet jeśli otaczamy się ludźmi, którzy chcą nam
pomóc, tak naprawdę jesteśmy w tym zaburzeniu wyobcowani. Bo nikt, kto sam tego
nie przeżył, nie potrafi sobie wyobrazić, jak to jest psychicznie (a nam się wydaje,
że i fizycznie), umierać.
Kiedy ja
przechodziłam najgorszy okres, byłam całkowicie sama. Odsunęłam się od
wszystkich. Nie chciałam obarczać innych swoim nieszczęściem. Nie chciałam,
żeby mieli mnie za wariatkę i wiedziałam, że i tak mi nie pomogą. A stety – niestety
nie znałam nikogo, kto przez to przeszedł i naprawdę mógł mi pomóc.
Podczas pierwszego
epizodu (12 lat temu), o swoim zaburzeniu gadałam wszystkim. To była jedyna
sprawa, o której potrafiłam wtedy mówić. Teraz – już bardziej doświadczona –
wiedziałam, że nie ma to sensu i choć niektórym chciałam coś napomknąć,
powstrzymywałam się. Każdy ma swoje problemy, etc….
Problem polegał na
tym, że chciałam/wymagałam pomocy od mojego męża, który częściowo doprowadził
do mojej nerwicy.
Dzwoniłam do niego i
pytałam, czy ja się w końcu poczuję lepiej, czy ciągle będzie tak źle? Potrzebowałam
jedynie, żeby mi powiedział, że to przejściowe. I choć nie wierzyłam wtedy, że
to minie, jego słowa mi pomagały. Gdy natomiast odpowiadał, że może powinnam
zmienić leki lub iść do szpitala, moja panika kilkakrotnie wzrastała.
Na tym jego pomoc
się kończyła. Sam od siebie nie zrobił nic, żeby mnie wesprzeć. Nie czytał
podsuwanych przeze mnie artykułów. Gdy prosiłam go po atakach paniki, żeby nie
jechał do pracy, bo źle się czuję, zostawał na kilka godzin i siedział ze mną
zirytowany, a nawet wkurwiony. A ja się czułam wtedy jeszcze gorzej, błagając
całą sobą o przytulenie, a otrzymując jedynie potwierdzenie, że jestem do
niczego. Niestety, ale nigdy mu tego nie zapomnę…
Mimo tego jego
postawa pokazała mi, że nikt – oprócz mnie samej – mi nie pomoże. I kiedy np.
kolejny raz miałam dzwonić do niego z pytaniem, czy mi się poprawi, albo prosić
go, żeby gdzieś nie szedł, tylko został ze mną, bo źle się czuję, odpuszczałam
sobie. Bo po co – przecież nawet jak zostanie, to będzie na mnie zły.
Zazdroszczę wszystkim,
którzy mają wsparcie w najbliższych w nerwicy. Na pewno takim osobom jest łatwiej,
bo nerwica to również wołanie o zauważenie, zaopiekowanie się. Doceniajcie to, bo
macie wokół siebie wspaniałych ludzi! Wiadomo, że nie rozumieją przez co
przechodzicie, ale CHCĄ wam pomóc i to się liczy.
A dla tych całkiem
samotnych – dacie radę i wyjdziecie z tego jeszcze silniejsi. Macie moje słowo.
Komentarze
Prześlij komentarz